niedziela, 8 stycznia 2012

Wspomnieniowo - rodzi się Nikodem:)

Tak mnie dzisiaj naszło na wspomnienia ...
Jest wieczór, godzina dwudziesta, 14 grudnia 2006 roku, siedzę sobie spokojnie przed komputerem (termin porodu na 22 grudnia) i gram w karty na kurniku. Nagle ups, przeszywa mnie ostry ból. Ho, ho myślę sobie, nie jest dobrze, jest ciemna, zimowa noc, w domu jestem sama, co robić? Czekam ... ból się nie powtarza, wracam więc do gry. Przez cały wieczór coś tam sobie ćmi w brzuchu, ale jestem spokojna. Koło 23.00 ból zaczyna się gwałtownie nasilać, powraca co jakieś 10-15 min. Myślę sobie - spoko, mamy czas:).
Mniej więcej o północy spokój mnie opuszcza, ból jest coraz silniejszy, dzwonię na 112. Odzywa się miły pan, informuję go, że właśnie rodzę. Pan radzi zadzwonić po pogotowie, bo on jest swego rodzaju sztabem kryzysowym i swoim telefonem właśnie alarmuję wszystkie służby tzn. policję, pogotowie i straż pożarną:).
- Jaki numer??? - wyję, bo właśnie nachodzi mnie ból.
- 999
Spoko, ból mija, wraca spokój, dzwonię po karetkę. Przyjeżdżają po 5 minutach - chyba mają spokojną noc. Jest już 15 grudnia:) Mili panowie pytają czy chcę jechać na sygnale:)
- Jasne - odpowiadam.
Na sygnale docieramy do szpitala. Lekarz z karetki proponuje spacer po schodach, bo to podobno przyspiesza poród. Ja jednak upieram się przy windzie. Jedziemy windą.
Trafiamy na porodówkę, jest godzina 1.00. Za oknem w zimowej ciszy prószy śnieg. Zaraz po szybkim badaniu ląduję na łóżku porodowym. Spoglądam w ciemne okno, na tle padającego śniegu odbija się w nim moja przerażona twarz. Bóle są coraz silniejsze. Wpada zaspany ordynator, położne odrywają się od telewizora i przedświątecznego sernika. Dostaję jakiś tampon do nosa i oksytocynę w żyłę. Akcja porodowa w pełnym rozkwicie. Ból jest już nie do zniesienia. Próbuję tłumaczyć sobie, że teraz to już nie ma wyjścia, dziecko musi się urodzić, innej opcji nie ma:)
Jak przez mgłę słyszę krzyk położnej:
- Nie przyj teraz, bo udusisz dzieciaka.
Nie wiem, co mam robić, bo uczucie parcia jest bardo silne. Wreszcie słyszę:
- Przyj!!!
Teraz wszystko idzie błyskawicznie. O godz. 1.30 na świat przychodzi mój synek. Słyszę Jego cichutki pisk, na chwilę kładą mi Go na brzuchu. Zmęczona, ale szczęśliwa przymykam oczy i nagle zaczyna się robić zamieszanie.
- Co się dzieje? - pytam, ale nie uzyskuję odpowiedzi. Ordynator miota się przy telefonie, wzywa pediatrę i   neonantologa, ogarnia mnie panika.
Wokół nas roi się od ludzi. Słyszę, jak mówią, że dziecko przestało oddychać, natychmiast podejmują akcję reanimacyjną, dziecko trafia pod respirator.
Jestem w szoku, ordynator biega od inkubatora do mnie i informuje o sytuacji. Stan krytyczny minął, dziecko oddycha pod respiratorem, trzeba czekać na poprawę. Zabierają Małego na oddział noworodków.
Rodzi się łożysko, chcę wstać i biec do mojego dziecka, ordynator mnie uspokaja, jest w kontakcie telefonicznym z oddziałem noworodków, nic złego się nie dzieje.
Zaczyna się szycie, wydzieram się jak opętana, żeby już mnie zostawili w spokoju, jestem zmęczona, chcę po prostu iść spać. Jednocześnie strach o dziecko nie pozwala mi zasnąć. Jestem wyczerpana. Nagle robi mi się strasznie zimno, położna przykrywa mnie dwoma kołdrami i poduchą. Zapadam w niespokojny sen.
O 3.30 odwożą mnie na oddział, kręci mi się w głowie, ale zmuszam się do wstania i idę na OIOM dla noworodków. Moje dziecko leży w inkubatorze i smacznie śpi. Oddycha równo, spokojnie. Wracam do łóżka uspokojona, półprzytomna wysyłam jeszcze kilka informacyjnych sms-ów  i w końcu zasypiam twardym, niczym niezmąconym snem.                                                                                                                                                                                                                                                                                           

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Drukuj