piątek, 24 lutego 2012

Bajki na dobranoc - Kubuś Puchatek - rozdział IX

Rozdział IX, w którym Prosiaczek jest zewsząd otoczony wodą

Deszcz padał, padał bez końca. Prosiaczek myślał sobie, że nigdy, póki żyje, a miał już on lat bardzo dużo - może trzy, a może i cztery - że nigdy nie widział takiego deszczu. Dzień w dzień, dzień w dzień deszcz, deszcz i deszcz. "Gdybym przynajmniej - myślał wyglądając przez okno - był razem z Puchatkiem lub z Krzysiem, albo z Królikiem, miałbym towarzystwo przez cały ten czas i nie musiałbym sterczeć samotnie jak kołek i rozmyślać, kiedy nareszcie deszcz ustanie". I wyobrażał sobie, że jest razem z Puchatkiem i że mówi do niego: "Czy widziałeś kiedy taki deszcz, Puchatku?" A on by znów na to: "Ciekaw jestem, czy u Krzysia też tak pada". A Puchatek powiedziałby: "Mam wrażenie, że biedny Królik chyba już utonął". Byłoby rozkosznie tak rozmawiać i doprawdy było bardzo smutno nie mieć żadnych innych przeżyć niż potoki wody, zwłaszcza że tym przeżyciem nie można się było z nikim podzielić. Zresztą, było to naprawdę silne przeżycie. Małe, wyschłe rowki, w których Prosiaczek tak często gmerał, zmieniły się w całe potoki. Małe strumyki, przez które często przechodził w bród, stały się rzekami. A rzeka, na której urwistych brzegach nieraz bawił się wesoło, wystąpiła z koryta i rozlewała się tak szeroko na wszystkie strony, że Prosiaczek zaczynał się zastanawiać, czy nie zaleje ona niedługo jego własnego korytka.
- To jest trochę niemiłe - mówił do siebie - być Bardzo Małym Zwierzątkiem Zewsząd Otoczonym Wodą. Krzyś z Puchatkiem mogliby się ratować włażeniem na drzewa, Kangurzyca mogłaby się ratować skakaniem, Sowa - fruwaniem, Królik - zaryciem się w norę, Kłapouchy mógłby się ratować, dajmy na to, wydawaniem dzikiego ryku, aż nadeszłaby jakaś Pomoc. A ja co? Siedzę bezradny, zewsząd otoczony wodą i nic nie mogę zrobić.
Deszcz padał dalej i dalej, a woda każdego dnia wznosiła się coraz wyżej i wyżej, aż dosięgła prawie do okna Prosiaczka. A on, biedaczek, nic... "Weźmy takiego Puchatka - rozmyślał. - Nie ma on wiele rozumu, a nigdy mu się nic złego nie przytrafia. Robi rozmaite głupstwa i zawsze się z nich jakoś wykaraska. Albo weźmy Sowę. Sowa właściwie też nie ma wiele rozumu, ale za to jest uczona. Wiedziałaby, co robić, gdy jest się zewsząd otoczonym wodą. Albo na przykład Królik. Ten znów nie uczył się z książek, ale mimo to zawsze potrafi coś mądrego wymyślić. Albo Kangurzyca. Kangurzyca nie jest wprawdzie mądra, nie można tego o niej powiedzieć. Ale w tym wypadku tak bardzo troszczyłaby się o swoje Maleństwo, że bez namysłu zrobiłaby to, co należy. Albo weźmy jeszcze takiego Kłapouchego. Kłapouchy jest zawsze tak nieszczęśliwy, że wcale nie zwróciłby na to uwagi. Ale ciekaw jestem, co by zrobił Krzyś". Wtem przypomniał sobie, co Krzyś opowiadał mu o pewnym człowieku na bezludnej wyspie i jak ten człowiek napisał karteczkę, włożył ją do butelki i butelkę wrzucił do morza. I Prosiaczek pomyślał, że gdyby i on napisał coś podobnego i butelkę wrzucił do wody, to może ktoś by się zjawił i przyszedł mu z pomocą.
Odszedł od okna i zaczął przetrząsać całe mieszkanie, wszystko, czego jeszcze woda nie zalała. W końcu znalazł ołówek, kawałek suchego papieru i butelkę z korkiem. I napisał z jednej strony:
POMOCY!
PROSIACZEK (JA)
a z drugiej:
TO JA, PROSIACZEK, POMOCY, POMOCY!
Potem włożył kartkę do butelki, zakorkował ją tak mocno, jak tylko mógł, wychylił się przez okno tak daleko, jak tylko mógł, aby nie wypaść, i rzucił butelkę tak daleko, jak tylko mógł. Chlup! i po krótkiej chwili butelka zakołysała się na wodzie, a Prosiaczek patrzył, patrzył, jak ona sobie płynie, aż go oczy rozbolały od patrzenia. Chwilami zdawało mu się, że to naprawdę butelka, a chwilami - że to tylko zmarszczka na powierzchni wody, na którą spoglądał, a potem nagle uprzytomnił sobie, że już jej nigdy nie zobaczy i że zrobił wszystko, co mógł, aby się uratować.
"Więc teraz - pomyślał - kto inny będzie musiał coś zrobić i spodziewam się, że zrobi to prędko, bo jeśli nie, będę musiał pływać, a ja tego nie potrafię". Potem westchnął głęboko i powiedział: - Chciałbym, żeby tu był Puchatek. Byłoby nam raźniej we dwóch. 
Gdy deszcz zaczął padać, Puchatek spał. Deszcz padał, padał bez końca, a Puchatek spał, spał i spał. Miał strasznie męczący dzień. Pamiętał, że odkrył
Biegun Północny i tak był z tego dumny, że zapytał Krzysia, czy są na świecie jeszcze inne bieguny, które Miś o Bardzo Małym Rozumku mógłby jeszcze odkryć.
- Jest Biegun Południowy - odparł Krzyś - i jest chyba jeszcze Biegun Wschodni i Zachodni, choć ludzie nie lubią o nich mówić.
Puchatek był poruszony do głębi, gdy się o tym dowiedział, i oświadczył Krzysiowi, że oni obydwaj powinni wyruszyć na odkrycie Wschodniego Bieguna. Ale Krzyś miał całkiem co innego w głowie. Myślał o tym, co zrobić z Kangurzycą. Wobec tego Puchatek wyruszył sam na odkrycie Wschodniego Bieguna. Czy odkrył go, czy nie, tego już nie pamiętam. Wiem tylko, że gdy wrócił do domu, był tak zmęczony, że wśród kolacji, którą jadł trochę więcej niż pół godziny, zapadł w głęboki sen na swym krzesełku i spał, spał i spał. I przyśnił mu się sen. Śniło mu się, że był na Biegunie Wschodnim. Był to bardzo
zimny biegun, otoczony ze wszystkich stron najzimniejszym śniegiem i lodem, jaki tylko można sobie wyobrazić. Znalazł tam ul i wlazł do niego, żeby się w nim przespać. Ale ul był za mały i nie mieściły mu się w nim łapki. Wobec tego musiał je trzymać na zewnątrz. I przyszły Dzikie Łasiczki, takie jakie zamieszkują Biegun Wschodni, i wyskubały mu całe futerko z łapek, żeby zrobić gniazdko dla swoich młodych. Im bardziej go obskubywały, tym robiło mu się zimniej w łapki, aż nagle zbudził się i krzyknął: - Ojej, ratunku! - Bo oto siedział na krzesełku z nogami w wodzie, otoczony wodą dokoła. Z
pluskiem skoczył do drzwi i wyjrzał na dwór...
- O, to poważna sprawa - powiedział - muszę się jakoś ratować. Wziął więc największy garnek miodu, jaki miał, i wgramolił się z nim na najwyższą gałąź drzewa, tak aby woda nie mogła go dosięgnąć. A potem zlazł na dół i wrócił na swoją gałąź z drugim garnkiem miodu... i tak chodził parę razy, tam i z powrotem. A gdy wreszcie skończył swoje wędrówki, usiadł sobie na gałęzi, dyndając nogami, a obok niego stało dziesięć garnków miodu...
Nazajutrz siedział Puchatek na gałęzi dyndając nogami, a obok niego stały cztery garnczki miodu...
W dwa dni potem siedział sobie Puchatek na drzewie dyndając nogami, a obok niego stał jeden garnczek miodu...
W trzy dni potem siedział sobie Puchatek na drzewie... I właśnie trzeciego dnia rano przypłynęła do niego butelka Prosiaczka. I z radosnym okrzykiem: - Miód! - Puchatek skoczył do wody, złapał butelkę i wlazł z powrotem na drzewo.
- Masz ci los! - zawołał, gdy odkorkował butelkę. - Tyle chlapaniny na nic! Ale co tu robi ten skrawek papieru?
Wydobył go z butelki i obejrzał na wszystkie strony.
- Tu chyba jest jakaś wiadomość - mruknął do siebie - to pewne. A ta litera to jest P i ta też, i ta też, a P to pewnie znaczy Puchatek, czyli że jest to bardzo ważna wiadomość dla mnie, a ja nie mogę jej odczytać. Muszę pójść do Krzysia albo do Sowy, albo do Prosiaczka, bo oni są uczeni i umieją wyczytać
to, co tu jest napisane, to mi powiedzą, co ta wiadomość oznacza. Ale jak się do nich dostać? Nie umiem przecież pływać. Masz ci los! I nagle przyszła mu do głowy pewna myśl i sądzę, że jak na Misia o Bardzo Małym Rozumku była to bardzo Mądra myśl. Powiedział sobie w duchu: "Jeśli butelka potrafi pływać, to i garnek potrafi pływać i jeśli będzie to bardzo duży garnek, będę mógł na nim usiąść".
Więc wziął swój największy garnek i umocował na nim pokrywkę.
- Każdy statek jakoś się nazywa - powiedział. - Więc mój statek będzie się nazywał "Pływający Miś" - To mówiąc, puścił swój statek na wodę i sam wskoczył na niego. Przez krótką chwilę Puchatek i "Pływający Miś" nie wiedzieli całkiem na pewno, który z nich ma być na wierzchu, a który pod spodem,
i po wypróbowaniu kilku sposobów doszło do porozumienia między "Pływającym Misiem" pod spodem a Puchatkiem siedzącym okrakiem na wierzchu i wiosłującym jedną łapką.
Krzyś mieszkał na samym skraju Lasu. Deszcz padał, padał bez końca, ale woda nie mogła dosięgnąć jego domu. Było to nawet przyjemnie patrzeć z góry i widzieć tyle wody naokoło. A deszcz padał tak bardzo, że Krzyś przeważnie siedział w domu i myślał sobie o rozmaitych rzeczach. Co rano wychodził z
domu z parasolem i wtykał patyczek w miejsce, do którego dochodziła woda. I każdego następnego ranka wychodził i nie mógł już dojrzeć swego patyczka. Więc wtykał nowy patyczek, do którego teraz dochodziła woda, i znów wracał do domu. I każdego ranka miał krótszą drogę do przebycia do swego patyczka niż poprzedniego dnia. Aż wreszcie piątego dnia rano woda rozlana była dookolusieńka i Krzyś przekonał się, że po raz pierwszy w życiu jest na prawdziwej wyspie co było bardzo interesujące.
Zdarzyło się to właśnie tego samego ranka, gdy Sowa Przemądrzała przyfrunęła nad wodę, by powiedzieć "Jak się masz!" swemu przyjacielowi Krzysiowi.
- Powiedz, Sowo - powiedział Krzyś - czy to nie zabawne? Jestem na wyspie!
- Warunki atmosferyczne były ostatnio nader nie sprzyjające - rzekła Sowa.
- Co było?
- Deszcz padał - wyjaśniła Sowa.
- Tak - powiedział Krzyś - bardzo padał.
- Poziom wody osiągnął nie notowaną dotychczas wysokość.
- Co się stało?
- Wszędzie jest pełno wody - rzekła Sowa.
- Tak - zgodził się Krzyś - wszędzie.
- Jednak prognoza okazała się ostatnio bardziej sprzyjająca. Lada chwila...
- Czy widziałaś Puchatka?
- Nie. Lada chwila...
- Nie wiem, co się z nim dzieje - przerwał jej Krzyś. - Chyba nic mu nie grozi. Myślę, że Prosiaczek jest razem z nim. Jak sądzisz, Sowo, czy nic im nie zagraża?
- Sądzę, że nie. Lada chwila...
- Poleć i zobacz, Sowo. Bo Puchatek nie ma za wiele rozumu i może zrobić jakie głupstwo, a ja go tak bardzo kocham, Sowo. Rozumiesz?
- Tak jest - rzekła Sowa - już lecę. I wracam natychmiast. - I poleciała. Po krótkiej chwili już była z powrotem.
- Nie ma Puchatka - oznajmiła.
- Jak to: nie ma?
- Był, ale go nie ma. Siedział na gałęzi drzewa, wysoko nad swoim mieszkaniem, razem z dziesięcioma garnczkami miodu. Garnczki są, ale Puchatka nie ma.
- Ach, Puchatku, Puchatku! - zawołał Krzyś. - Gdzie jesteś?
- Tu jestem - odezwał się mrukliwy głos tuż za nim.
- Puchatku!
Padli sobie w objęcia.
- Jak się tu dostałeś? - spytał Krzyś, gdy mógł wreszcie wydobyć z siebie słowo.
- Na moim statku - odparł dumnie Puchatek. - Otrzymałem bardzo ważną wiadomość przysłaną mi w butelce. Ale skutkiem wody, która nalała mi się do oczu, nie mogłem jej odczytać. Więc przywożę ją do ciebie. Na moim statku. Z tymi dumnymi słowy wręczył Krzysiowi wiadomość.
- Ależ to od Prosiaczka! - zawołał Krzyś, gdy przeczytał kartkę.
- A czy nie ma tam czegoś o Puchatku? - spytał Miś, zaglądając mu przez ramię. Krzyś przeczytał na głos wiadomość.
- Czy te P to są prosiaczki? Bo ja myślałem, że to są puchatki.
- Musimy natychmiast iść mu na ratunek. Myślałem, że Prosiaczek jest razem z tobą, Puchatku! Sowo, czy mogłabyś wyratować go na własnym grzbiecie?
- Nie sądzę - odparła Sowa po głębokim namyśle. - Jest rzeczą wątpliwą, czy odpowiednie mięśnie grzbietowe...
- Więc może byś natychmiast pofrunęła i dała mu znać, że Ratunek Nadchodzi. A już my z Puchatkiem coś wymyślimy i przybędziemy, jak tylko się da najprędzej. Tylko już nie gadaj, Sowo, ale leć w te pędy.
I Sowa, wciąż myśląc, co by tu dało się jeszcze powiedzieć, pofrunęła.
- A teraz powiedz mi, Puchatku - rzekł Krzyś - gdzie jest twój statek?
- Powinienem był właściwie powiedzieć - tłumaczył Puchatek, gdy szli razem ku brzegowi wyspy - że to nie jest zwyczajny statek. Czasami jest to Statek, ale częściej jest to Katastrofa. To wszystko zależy.
- Zależy? Od czego?
- Zależy od tego, czy jestem na nim, czy pod nim.
- Ach, tak... A gdzie jest ten twój statek?
- Tutaj - odparł Puchatek wskazując dumnie na "Pływającego Misia".
Prawdę mówiąc, to Krzyś spodziewał się całkiem czego innego i im bardziej przyglądał mu się, tym bardziej myślał sobie, jak dzielnym i mądrym Misiem jest Kubuś Puchatek, i im bardziej się o tym przekonywał, tym skromniej Puchatek patrzył na koniuszek swego nosa i starał się udawać, że go
wcale nie ma.
- Ależ to za małe dla nas dwóch - powiedział Krzyś z żalem.
- Dla nas trzech, razem z Prosiaczkiem.
- Tym bardziej. Ach, Puchatku, co my teraz zrobimy? 
Wówczas miły Niedźwiadek, dzielny Miś, Kubuś Puchatek, nasz P. P. (Przyjaciel Prosiaczka), sympatyczny T. K. (Towarzysz Królika), poczciwy P. K. i Z.
O. (Pocieszyciel Kłapouchego i Znalazca Ogona), słowem, Puchatek we własnej osobie, powiedział coś tak mądrego, że Krzyś mógł tylko patrzeć na niego z otwartą buzią i szeroko otwartymi oczami, zastanawiając się nad tym, czy to naprawdę powiedział Miś o Bardzo Małym Rozumku, Kubuś Puchatek, którego znał i kochał od tak dawna.
- Możemy popłynąć na twoim parasolu - rzekł Puchatek.
- ?
- Możemy popłynąć na twoim parasolu - powtórzył Puchatek.
- ??
- Możemy popłynąć na twoim parasolu - powiedział jeszcze raz Puchatek.
- !!!
I nagle Krzyś zrozumiał, że jest to naprawdę możliwe. Otworzył swój parasol i wsadził go do wody szpicem na dół. Parasol pływał, lecz chybotał się na wodzie. Puchatek wlazł do środka. I już miał właśnie powiedzieć, że wszystko jest w porządku, gdy zauważył, że wcale tak nie jest. Gdyż po paru łykach wody, na które doprawdy wcale nie miał ochoty, podpłynął z powrotem do Krzysia. Potem, gdy obydwaj weszli do środka, parasol przestał się kiwać.
- Ten statek będzie się nazywał "Rozumek Puchatka" - oznajmił Krzyś. "Rozumek Puchatka" robiąc zręczny półobrót odbił od brzegu w kierunku południowo-zachodnim.
Możecie sobie wyobrazić radość Prosiaczka, gdy wreszcie statek ukazał się jego oczom. Później, po wielu latach, lubił sobie wspominać, jak to znajdował się w Bardzo Wielkim Niebezpieczeństwie podczas Straszliwej Powodzi, lecz jedyne niebezpieczeństwo, jakie mu naprawdę groziło, zdarzyło się w ostatniej godzinie jego oczekiwania, gdy Sowa, która właśnie przyfrunęła, usiadła na gałęzi drzewa nad jego mieszkaniem i aby mu dodać otuchy, opowiedziała bardzo długą historię o jakiejś ciotce, która raz przez pomyłkę wysiedziała jajko mewy, i ta historia ciągnęła się i ciągnęła, mniej więcej jak to zdanie,
aż Prosiaczek, który siedząc w oknie bez żadnej nadziei na ratunek, zasnął zrezygnowany i przechylony przez okno w dół zwisał na samych już tylko kopytkach i właśnie w tej chwili, na szczęście, nagły głośny pisk Sowy, który w rzeczywistości stanowił część opowiadanej przez Sowę historii i był właśnie
tym, co ciotka powiedziała, zbudził Prosiaczka, który akurat miał tylko tyle czasu, aby zdążyć cofnąć się w tył w bezpieczne miejsce i powiedzieć: "Ależ to bardzo ciekawe, a co ona na to?", gdy w końcu ujrzał - możecie sobie wyobrazić jego radość - poczciwy statek "Rozumek Puchatka" (Kapitan Krzyś; I oficer K. Puchatek) idący mu na ratunek...
A ponieważ jest to naprawdę koniec historii, a ja jestem bardzo zmęczony po tym ostatnim zdaniu, myślę, że tu się na chwilę zatrzymamy.
A. A. Milne

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Drukuj